Recenzja wyd. DVD filmu

Waleczny Celt (2005)
Pearse Elliott
Gillian Anderson
Ken Stott

Przyjaźń na cztery łapy

"Waleczny Celt" Pearse'a Elliotta miał być kolejnym czarującym filmem zachwycającym prostą historią, uroczymi plenerami irlandzkiej prowincji i bohaterami, których łatwo jest zrozumieć. I pewnie
"Waleczny Celt" Pearse'a Elliotta miał być kolejnym czarującym filmem zachwycającym prostą historią, uroczymi plenerami irlandzkiej prowincji i bohaterami, których łatwo jest zrozumieć. I pewnie dlatego, że owe intencje są tak czytelne, trudno jest się do filmu przekonać. Raczej mało który widz chce czuć się zmanipulowany. Zamiast mówić komuś, że film jest magiczny, lepiej po prostu taki film zrobić. Pewnym usprawiedliwieniem dla Elliotta jest fakt, iż "Waleczny Celt" to jego reżyserski debiut. Film wygląda jak dzieło kucharza-żółtodzioba, który boi się choćby na krok odstąpić od książkowego przepisu i z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza odmierza kolejne składniki. Mamy zatem ciapowatego, nieco nierozgarniętego chłopca, który jednak szczerze kocha zwierzęta i ratuje jednego z psów wyścigowych przed przedwczesną śmiercią. Pies odpłaca za przyjaźń szczerym oddaniem i zaskakującymi wynikami na torze wyścigowym. Chłopak wychowywany jest jedynie przez matkę. Ojciec zmarł przed laty i traktowany jest jak bohater, choć nie wszyscy ten pogląd podzielają. W miasteczku pojawia się dawny przyjaciel ojca, który poprzez syna spróbuje zbliżyć się na nowo do matki. Kiedyś znał ją dość... dogłębnie. Teraz też by chciał (a kto nie, skoro gra ją Gillian Anderson). 'Rozkoszna' historyjka w zamyśle ma być połączeniem komizmu z tragedią, jak to zwykle bywa w obyczajowo-społecznych produkcjach z Wysp. Scen humorystycznych miał zapewne dostarczać chłopak. Niestety widok wywracającego się Tyrone'a McKenny wywołuje na przemian to irytację, to znów litość. Postać Dobrego Joe jest tak obleśnie podejrzana, że od samego początku wiadomo, jak zakończy się jego umowa zrzeczenia się praw do jednego z psów na rzecz chłopaka. Robert Carlyle gra jak w dziesiątkach podobnych produkcji i, szczerze mówiąc, zupełnie mu się nie dziwię. Skoro nie było pola do stworzenia prawdziwej kreacji, to po co w ogóle się wysilać. Z całej obsady na pochwałę zasługuje wspomniana Anderson. Jako matka jest jedyną postacią, o której mogę powiedzieć, że jest osobą z krwi i kości. Szkoda, że zmarnowała się w tym przeciętnym ze wszech miar projekcie. Dobrze jednak, że mimo wszystko została dostrzeżona i nagrodzona. Polskie wydanie DVD prezentuje się dość skromnie. Poza filmem nie ma na płycie nic, żadnych dodatków. Dlatego też film polecić mogę jedynie amatorom talentu Gillian Anderson.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones